12 lutego 2010

Schabowy

Popoludnie i wieczor uplynely pod haslem "wez zrob schabowego w Pewnym Kraju". Chcialem koniecznie zrobic polski obiad gospodarzom w ramach podziekowania za wszystko. Schabowy, ziemniaki, mizeria - proste, podstawowe. Ale po fakcie nominuje projekt "zrob schabowego" na jedna z najszybszych i najbardziej odkrywczych metod poznawania roznic kulturowych. Poczawszy od szukania skladnikow po miescie (dlaczego na moim straganie 3 kilo ziemniakow kupuje mlody bialy mezczyzna a nie miejscowa matka?; smietana kosztujaca 30 zlotych za litr dostepna tylko w ekskluzywnym klimatyzowanym supermarkecie w mallu), a skonczywszy na radzeniu jak uzywac na raz noza i widelca ucztujacym zdezorientowanym taaaka iloscia miesa w jednym kawalku.

14 stycznia 2010

Dwójka

Fajne są podróże. Jest się ciekawym świata, to jeździ się bliżej i dalej, sprawdza czy prawdę pisali w podręczniku do geografii i opowiadali na imprezach. Czuje się tę szczególną euforię pierwszego dnia czy wieczoru w nowym kraju. Fascynuje zderzenie z codziennością miejsca znanego z gazet... aż zdarzy się po raz dziesiąty. Wtedy jakoś okazuje się, że każdy nieznany kraj generuje zupełnie znajomą euforię – a czy w podróżach nie chodziło przypadkiem o przeżycie czegoś nowego? Poszerzanie palety zaliczonych krajów staje się rutyną. W towarzystwie jak i przed samym sobą grozi nominacja na nudziarza, który opowiada jedną średnio prawdopodobną historię za drugą legitymizując je snobistycznie brzmiącym ostrzałem nazw geograficznych.

Myśl ta zaczęła mi świtać trochę ponad rok temu w Pewnym Kraju, by rozjaśnić się jeszcze w podróży do kolejnego Pewnego Kraju. Pojawiła się potrzeba zmiany kierunku z wszerz na w głąb, i koncepcja dwójki – ponownej wizyty w miejscu już znanym, z celem o wiele konkretniejszym niż włóczenie się po ulicach. Więc – Indonezja – najdłuższa i najinniejsza z moich dotychczasowych podróży, i miejsce, w którym zostało parę osób wartych stęsknienia się.

I rzeczywiście – euforia generowana przez znany kraj okazuje się zupełnie nowego rodzaju. Niby wszystko normalnie – znowu budzę się w gorącej zupie służącej za powietrze, jadę motorikszą na dworzec, potem pociągiem przez pół Jawy. Mijam slumsy w Dżakarcie, dalej pola ryżowe i wulkany w oddali, a w końcu podwózka na motorze w dzikim ruchu z 20-kilogramowym plecakiem na plecach. Korytarzem pociągu standardowo ciągnie tłum sprzedawców FMCG i żebraków. Wszystko jasne, wszystko zwykłe, wszystko wiem. Ale zaraz... CO?! Przecież wulkany! Slumsy! Zupa! Tłum! Żebraków, sprzedawców! W pociągu! Najlepszą receptą na szczajenie co się dzieje jest wyciągnięcie „Polityki”, czytanie przez 5 minut, a potem podniesienie wzroku.

Albo chodzenie po Dżakarcie z poznanymi w samolocie dwoma kolesiami z Polski, którzy, prawda, pierwszy raz. Jako że samolot się spóźnił i wszystkie pociągi do Dżogdży uciekły, wspomogłem ich moim wątpliwym ale funkcjonalnym indonezyjskim w pakowaniu się do taksówki, targowaniu noclegu, i chłodzeniu piwem. I całe szczęście – inaczej nie zauważyłbym szczura w rynsztoku, jaszczurki na ścianie, że domy są z dykty, i żyje się na ulicy. „Jacek, to może ty coś zjedz, a my popatrzymy”. Wzruszające!

Na pierwszy rzut oka niewiele się w Dżogdży przez te 3 lata zmieniło. Gdy zagaiłem tak taksówkarzowi, odpowiedział: „fakt, prezydent ten sam”. Kumpel, u którego mieszkam, wciąż zdrów i wesół, i bardzo gościnny. Po pierwszej od prawie tygodnia normalnie przespanej nocy mogę spokojnie zabierać się do roboty.

Yogyakarta, 14 stycznia 2010.

PS. Od Drezna nie uciekniesz - tu - Fine Bakery Products :) (patrz poniżej)

PS2. Więcej notek z Indonezji i Dżogdży w starszych wpisach na niniejszym blogu - od stycznia do kwietnia 2007.

14 stycznia 2009

Jacu już nie w Walii wcale...

...co więcej, znowu wyjeżdża. Polecam http://damaszek2009.blog.pl/ a tam więcej info.

29 sierpnia 2008

30 czerwca 2008

Fotofelieton

Walijczyków generalnie nie trzeba przekonywać że Guiness im dobrze zrobi, niemniej jednak zawsze jest ryzyko że wybiorą Brains, Carling, albo Strongbow. Klientela pabiku niniejszego ma się wiekiem do reszty społeczeństwa mniej więcej tak jak uwidocznione na zdjęciu samochody do średniej dzisiejszej motoryzacji. Ale nowe depcze po piętach - z lewej mój akademik, z prawej dźwig wznoszący moloch handlowy który zajmie sporą część centrum tego miasteczka.
Jako że z końcem roku szkolnego mój uniwerek przerodził się w centrum konferencyjne (w sumie spoko pomysł, po co ma stać pusty przez lato), studenci (w tym niżej podpisany) aktywnie korzystają z dóbr jakie się z tym wiążą, przykładowo rozgrzewając się przed ciężkimi sesjami w studiu.

Napoje konferencyjne są też dobre do przypieczętowywania postanowień współpracy między studentami poszczególnych wydziałów. Na niniejszym zdjęciu widzimy kieliszek lewy wychylony przez Lucy Duckett, studentkę filmu która będzie robić film, oraz kieliszek prawy, wychylony przez studenta dźwięku, który będzie w tym filmie robić dźwięk, czyli mię. W tle studio w którym ta współpraca zajdzie.

Nowa moda wśród wyższych sfer tego małego zakompleksionego kraju to umieszczanie dwujęzycznych napisów wszędzie gdzie się da. W złym tonie jest nie wchrzanić tych ich szpanerskich spółgłosek pod (lub, w gorliwszych przypadkach, nad) wszystkim co po angielsku. Sęk w tym, że nikt tego walijskiego nie umie, oprócz wyższych sfer, które mają kasę na prywatne lekcje i dobrowolne łamanie języka pozostaje w dobrym tonie. Wobec tego wyobrażam sobie że do tłumaczeń zatrudniają leciwe Walijki ze wsi które pamiętają jeszcze jak ich dziadek podobno klął po walijsku, i siedzą sobie w swoich kącikach w swoich Biurach Tłumaczenia Na Walijski przy herbacie i spotykają się z coraz to dziwniejszymi przejawami nowoczesności. No bo jak przetłumaczyć "Narzędzia Fachowe"? Proste, "Offer Cyn"! Co z tego że gdyby zapytać walijskich inżynierów dźwięku (nawet tych nielicznych którzy znają walijski), używających w końcu protulsa na co dzień, co to jest "Offer Cyn" zrobiliby miny niegorsze od kolesia który powiedział "obciąganie" (http://youtube.com/watch?v=L8jPV56LBHo). Tak samo jak ich koledzy z całego świata, gdyby usłyszeli "Pro Tools" przełożone na język ich matek.
Z niejakim dystansem podchodzą do sprawy Walijczycy nieco starsi i pozostający raczej poza wyższymi sferami, czyli klientela znanego już nam pabiku. Tu - kibel męski.

Na koniec przypomnienie że Walia jest jednak mimo wszystko niedaleko od Anglii, również kulturowo. Tutaj świetny zespół Ejectorseat (http://www.myspace.com/ejectorseatband) na koncercie w Barfly. Na koncert przyszło może 30 osób, a Ejectorseat nawet nie byli gwiazdą wieczoru.

Pozdrowienia!
J.