27 października 2007

Aberystwyth

Hej,
Kilka zdjęć z wczorajszej kampusowej wycieczki do Aberystwyth (Zachodnia Walia).
Cardiff, 28-10-2007, 11:12




25 października 2007

Skia!

Cześć,
Nie pisałem już ładne trochę, ale zupełnie nie było się czym chwalić. Studia rozwijają się bardzo powoli, prace dostaję coraz gorsze, a z najlepszej mnie wyrzucili (pierwszy raz w życiu!).
Ale przedwczoraj coś się wreszcie wydarzyło.
Jeden z wykładowców, od akustyki i produkcji, zaprosił studentów na koncert zespołu w którym gra. Wiedzeni ciekawością a także zapewne chęcią konsumpcji alkoholu spożywczego w towarzystwie współkursantów i przełamania komunikacyjnych lodów studenci mojego kursu odznaczyli się w irlandzkim pubie frekwencją podobną do tej w naszych ostatnich wyborach*.
Okazało się, że Jim Barrett gra na saksofonie basowym w jazzowym big-bandzie.
A teraz najlepsze: zespół wychodzi na scenę i od czego zaczyna? „Skaravan”, czyli absolutna jamajska klasyka! Wyobraźcie sobie moje zdumienie – przez ostatnie 2 tygodnie szukałem jakichkolwiek śladów ska w moim nowym mieście, i nic. A tu proszę, na pierwszym koncercie na który poszedłem mój własny wykładowca na basowym saksie robi rytmiczne dęte!
Jamajskie rytmy złożyły się na jakieś 40% seta, zagrali m.in. jeden z najlepszych numerów jakie znam, czyli „Pressure Drop”.
Oczywiście największym atutem big-bandowych wykonań była duża ilość solówek. Całość brzmiała jednak trochę chaotycznie, a przede wszystkim bardzo brakowało im Afrosa, bo perkusista nie za bardzo sobie radził, szczególnie ze ska. Zainteresowanym polecam kawałki do ściągnięcia z ich strony (www.wonderbrass.org.uk).
Wczoraj poznałem kilku innych polskich studentów z mojej szkoły. Fajni są. Być może w przyszłym miesiącu zaczniemy pomagać w angielskim polskim dzieciom, które dopiero co przyjechały z Kraju, poszły do lokalnej szkoły, i nie za bardzo be czy me.
Pozdrawiam!
J.
Cardiff, 25-10-2007, 9:54

* właśnie – w okręgowej komisji wyborczej w Cardiff, 10 minut piechotą od domu, spełniłem w niedzielę obowiązek obywatela RP. Okazało się to o wiele prostsze niż załatwienie głosowania w innym mieście w Polsce – wystarczyło wcześniej wypełnić internetowy formularz. A może w Polsce też już tak było tym razem?...



10 października 2007

Dzicy

W poniedziałek byłem pierwszy raz w pracy. Ok. 14:00 wsiadłem do furgonetki niejakiego Ray'a. Jest to klasyczny objazdowy sklepik z lodami, cukierkami, gumami do żucia, batonikami, czyli wszystkim na widok czego dzieci wyciągają drobne od rodziców. Zajeżdża się na osiedle, puszcza melodyjkę z pozytywki, po czym przed okienkiem ustawia się mniej lub bardziej rozwrzeszczana kolejka bachorów.
Zwyczajna rzecz - gdyby nie miejsce, w którym Ray działa.
Jest to mianowice jedno z najgorszych pod względem społecznym przedmieść Cardiff. Z pozoru (czyli z punktu widzenia świeżo przybyłego cudzoziemca) wcale tego nie widać: samochody wokół co prawda małe, ale nowe (przewrotnie: tu niewielki nowy samochód oznacza biedę; żeby mieć stare a tym bardziej duże auto trzeba płacić za nie ogromny doroczny podatek), trawniki tam gdzie trzeba, czysto, domy-szeregowce są niezbyt stare i trzymają się dobrze. Ale ludzie zupełnie do tego nie pasują. Dzieci chodzą w brudnych ciuchach i przeklinają, nastolatki oferują trefne radia samochodowe a dorośli narzekają na podwyżki mleka w tesco (osi kulturalnej okolicy) - wielu z nich żyje z zasiłków (Ray opowiada mi ich historie gdy oddalamy się na kolejną ulicę). Uderzające jest to że prawie wszyscy tam są b r z y d c y, oraz, że prawie nie ma wśród nich imigrantów - to prawdziwi, rdzenni, południowi Walijczycy. Mówią jeszcze mniej zrozumiałym akcentem niż ludzie w mieście (choć wciąż jest to angielski, nie walijski). Są biedni - nie dość że zarabiają minimum to nie potrafią oszczędzać i nierzadko zalegają z czynszem. Są wśród nich Cyganie, czy "podróżnicy", jak eufemistycznie nazywa ich Ray (nie wyglądają jednakże jak Romowie) - ich dzieci kończą edukację np. w wieku 10 lat i nie umieją czytać (byłem świadkiem jak nastoletnia dziewczyna musiała wysłuchać co Ray ma na składzie bo po napisach się nie zorientowała). Po dwóch dniach jeżdżenia po tych osiedlach po osiem godzin zacząłem tęsknić do zwyczajnych, różnorodnych ludzi mających jakieś normalniejsze sprawy na głowach, myśli między neuronami, a przede wszystkim pomysły i cele w życiu - a tacy mieszkają w "mieście". Będąc dziś na uniwerku tym dobitniej uświadomiłem sobie tę różnicę.
Ray jest, można powiedzieć, centralną postacią tego środowiska - jeździ po tych samych kilkunastu ulicach od dziewięciu lat, wszystkich zna, dla wszystkich ma żarcik dnia, wysłuchuje narzekań i zwierzeń. Jeśli ktoś z Was oglądał za młodu "Listonosza Pata" może sobie te sytuacje troszkę wyobrazić.
Jeszcze kilka dni i sam zacznę jeździć tą furgonetką - dobre strony są takie że jeśli zacznę rozumieć t y c h ludzi, to z tymi z miasta będzie już zupełnie łatwo. Poza tym Ray jest "w porządku" - płaci mi od początku "szkolenia" i jest ogólnie sympatyczny.
A lepszej pracy na razie nie znalazłem.
W ogóle momentami mam wrażenie że życie tu jest jakieś "niedorozwinięte" - oficjalne procedury są wytłumaczone jak przedszkolakowi, niewielu zdaje się mierzyć wysoko, a dziś rano niedaleko domu jakiś doręczyciel pyta mnie gdzie jest numer 42 bo szuka już jakiś czas i nie może znaleźć (a jesteśmy na nieparzystej stronie ulicy).
Od 9 dni poznałem może z 5 osób. Wciąż kierunek zmierzania tego wszystkiego jest zupełnie mętny i zaczynam tracić nadzieję na to że się wkrótce pojawi.
Ale przynajmniej jest ciepło i bezdeszczowo, a przeważnie nawet słonecznie.
J.
Cardiff, 10-10-2007, 19:47

05 października 2007

Żyćś'

Hej, Już drugi dzień świeci niczym nie mącone słońce, które pokazuje język dowcipnemu Portugalczykowi i łatwowiernemu Jacu.
Idąc rano na uniwerek trzaskałem po kilka zdjęć różnych rzeczy, co jest pierwszym zadaniem jakie dostałem na studiach. To ponoć wstęp do produkcji teledysków.
Taki tu socjalis że za każdą pracę dostaje się tyle samo, czyli £5.50/h, a w wyjątkowych przypadkach £6 i ani grosza więcej! No chyba że jest się w pełni dyspozycyjnym albo ma się różne licencje kierowców, księgowych albo ochroniarzy. Ale mnie to nie dotyczy.
Ponoć lepiej mają ci, którzy zrobili dzieci albo wyszli za mąż albo podpadają pod jakąś inną z licznych grup uprzywilejowanych, bo dostają od szanownego państwa tax credits, czyli dodatkową kasę poza pensją.
Jako mistrz niezdecydowania jestem więc zbity z tropu tym, że przy porównywaniu ofert liczy się tylko to co będę robił, że £££ właściwie nie gra roli... Durnowate! No nic, może i dobrze, więcej się czoek nad sensem życia pozastanawia.
Spotkałem dziś na ulicy taki fenomen: idą dwie dziewczyny i brzmią jakby po polsku. Przysłuchuję się mocniej i nie mogę uwierzyć - jedna z nich ma akcent niewątpliwie polski ale co drugie słowo i większość końcówek - czesko-słowackie. Gdy druga jej odpowiedziała, nie było wątpliwości - Słowaczka, ale ta pierwsza mówiła czystą polsko-słowacczyzną, w proporcjach bardzo bliskich 50/50!
Jakoś nie wiem dokąd to wszystko zmierza.
Cardiff, 5-10-2007, 15:34

03 października 2007

48h w Cardiff

Cześć.
Za 2 godziny zacznę "studiować za granicą". Kierunek zwie sie Master of Science, Music Engineering and Production. Szkoła - University of Glamorgan (po walijsku Prifysgol Morgannwg). Miasteczko zwie się Cardiff i jest stolicą Walii. Dostałem stypendium w wysokości połowy rocznego czesnego, więc powinienem dać radę.
Przyjechałem tu 2 dni temu. Szoku kulturowego brak. Jest sporo różnokolorowych imigrantów (świetny wybór różnych kuchni!) i tabliczek ostrzegających przed najdrobniejszymi zagrożeniami (socjalizm w rozkwicie). Nareszcie mogę swobodnie przechodzić na czerwonym świetle. Pochmurno i bezwietrznie, przedwczoraj mżało, wczoraj nie. Dziś rano wyszło słońce na chwilę, co podobno zdarza się 2 razy do roku (jak powiedział pewien Portugalczyk u którego prawdopodobnie będę mieszkał). O, właśnie znowu się pojawiło!
Praca leży na ulicy, nie wiem na którą się zdecydować. Jeżdżenie motorkiem z pizzą brzmi fajnie, bo jeździ się motorkiem! Ogłaszam konkurs na ciekawszy pomysł na pracę!
Wszystkie napisy są po angielsku i walijsku bo rząd tak chce, w praktyce nikt po walijsku nie mówi. Generalnie te zbitki spółgłosek są nieszkodliwe, ale czasem wymaga trochę gimnastyki żeby dojrzeć zrozumiałą wersję.
Wrócimy tu gdy coś się zacznie dziać.
Pozdrowienia,
Jacek
Cardiff, 3-10-2007, 13:09