19 stycznia 2008

Niech tam leje, niech tam wieje, ja się bawię ja się śmie-ję!

Drodzy Kochani,

W Cardiff jest bardzo zróżnicowana pogoda. Raz leje, raz kropi, a czasem zupełnie zwyczajnie pada. Zdarza się kropelkowa zawieja, kiedy indziej znów pozioma ulewa. Czasami (bardzo rzadko) tylko wieje, czasem lekko pada i bardzo wieje, a innym znów razem średnio wieje i niezbyt leje. Zdarza się też że słońce świeci deszczyk pada czarownica się podkrada, ale to w ogóle najrzadziej. Udało mi się ostatnio zobaczyć bezchmurne (po części) niebo, ale akurat byłem w podmiejskim pociągu; jak dojechałem do celu, już kropiło.

Pogoda więc zupełnie dobra byłaby, gdyby nie jedna trudność: o 6:30 nie da się dojechać do pracy żadnym autobusem, nawet gdyby stać mnie było na taki luksus. A na piechotę idzie się tam 25 minut. Kombinacja żeglarskiej kurtki, parasola, i nieprzemakalnych butów przeważnie daje radę, ale przy mocniejszym wietrze główny wysiłek idzie w kierunku utrzymania parasola i uchronienia go przed losem wielu jego kolegów, truchełka których zalegają masowo na chodnikach, ulicach i nielicznych trawnikach miasta stołecznego Kardifu.

Na szczęście problem ten prawie zniknie gdy przeniosę się wreszcie do tego cholernego akademika, który co prawda chmur nie przepędzi (mimo że ma 20 pięter, więc je już solidnie połechtuje), ale dzięki lokalizacji tuż obok kampusu i 5 minut od pracy będzie przynajmniej przystanią z suchymi ciuchami na zmianę.

Jestem przekonany, że pogoda wpłynęła również na inny aspekt moich tutejszych gier i zabaw. Od nowego roku mianowicie postanowiłem bardziej metodycznie eksploatować miejską bibliotekę, a ściślej fonotekę, wypożyczając również takie płyty, których okładki ani nazwy zespołów nic mi nie mówią. Zacząłem więc od regału z A i B, gdzie znalazłem między innymi „Vehicles and Animals” zespołu Athlete oraz „Think Tank” zespołu Blur (o tym zespole, owszem, słyszałem już wcześniej :-P). Nigdy wcześniej nie trawiłem britpopu, który oba te zespoły niezaprzeczalnie reprezentują. Ale od kiedy mam te dwa albumy nie mogę przestać ich słuchać podczas przymusowych spacerów po mieście stołecznym Kardifie, pod kapturem i z parasolem. Bardzo mi się w nich podoba eksperymentalna, ciekawa produkcja (nie są to typowe britpopowe smuty), ale o dziwo ciągnące się wokale czy powolne gitary też brzmią fajnie. Dam głowę, że jest związek między tutejszą pogodą i otoczeniem a tą muzyką - powstawała przecież w podobnych okolicznościach, i chyba ma ten deszcz gdzieś zakodowany. Nie pierwszy raz zresztą czuję jak muzyka zyskuje w swoim oryginalnym kontekście...

Pozdrawiam więc ciepło (9-12 stopni na dworze, odrobinę więcej w domach),
J.
Cardiff, 19-01-2008, 12:30

PS. http://pl.youtube.com/watch?v=1kpAxKm8wSs – jedna z piosenek Athlete.

12 stycznia 2008

Dwa miesiące w jednym! Jarmark cudów!

Hej hej! Cześć! Biorę głos! Witam Was tu, w moim kąciku! Mamy tu i piosenki, i teledyski, istny jarmark cudów!

Cholera, ostatni wpis był na początku listopada... Ale obiecuję że się streszczę. Bo na przykład do połowy grudnia działo się w zasadzie to samo co wcześniej :-P. Tyle że kurs zaczął przyspieszać i pod koniec miałem naprawdę sporo roboty. Trochę obróbki wideo, trochę budowy syntezatorów, trochę akustycznych testów w nowowybudowanych pomieszczeniach na kampusie, i pierwsza w życiu prezentacja na zajęciach po angielsku (uff, już po).

A, no i nowa praca. Od jakiejś połowy listopada raz w tygodniu chodziłem na trzy godziny do lokalnej szkoły w Rhydyfelin (proszę sobie wyguglać gdzie to) pomagać polskim dzieciom w czajeniu co się dzieje na lekcjach. Bowiem dopiero co osiedliły się wraz z rodzicami (kierowcami autobusów i tirów) w okolicy i, choć np. z chemii czy matematyki wiedzą sporo więcej od ich kolegów, to nie mają jak im tego powiedzieć. Nawiasem mówiąc fascynują mnie pozajęzykowe sposoby komunikacji, które dzieci rozwinęły przez te dwa miesiące od początku szkoły, oraz sposoby uczenia się angielskiego – z konieczności zupełnie inne niż te przez które sam przechodziłem. Praca nie opłacała się zbytnio pod względem finansowym, bo do trzech godzin w szkole musiałem dodać dwie na dojazd plus koszt biletu. Ale za to była ciekawa i satysfakcjonująca, a poza tym wybornie jest znów znaleźć się w szkole i usłyszeć „James, proszę natychmiast oddać mi telefon i zameldować się u derektorki” :-)

A, i jeszcze jedna praca! Również od połowy listopada co tydzień jeździłem do kurortu golfowego w Newport (wygugl prosz), to się catering po polsku nazywa. Są tam siedząco-tańczące imprezy na kilkaset osób, i 20-30 mnie podobnych studentów. Sympatycznie, bo jest z kim pogadać, i nie frustruje się czoek że w sobotę wieczorem siedzi sam w domu.

Jeszcze tylko koncert Madness w CIA (Cardiff International Arena) z saksofonistą latającym pod sufitem, oraz erazmusowa wigilia u koleżanek koleżanek, i wreszcie eskejpowałem* się stąd na trzy i pół tygodnia („No ho ho ho ho ho ho ho! To nie tak mało! Brawo!”), podczas których zapewne większość z Was mnie widziała...

W Warszawie było super pod każdym względem, dawno takich fajnych świąt żem nie miał. Oprócz spotkań z rodziną i Anuszką i tabunem przyjaciół udało się z Bartendersami nakręcić teledysk, który, jak dobrze pójdzie, niedługo będzie się pojawiał 20 razy dziennie w emtiwí.

No ale przyszedł styczeń i trzeba było się zawijać z powrotem. W samolotach spiąłem zwieracze i napisałem sporą część referatu, który miał być gotowy na za trzy dni (i dzięki temu był). Potem niekończąca się jazda po Londynie kilkoma pociągami, które nawet nie wiadomo gdzie jadą bo nic za oknami nie widać, ale zakończona znów wspominaniem starych dobrych czasów u Lilii.

W Cardiff poczułem się całkiem miło – pierwszy raz wyjechałem gdzieś za granicę do miejsca które dobrze znam. Znane twarze życzą szczęśliwego nowego roku, świeci słońce (no dobra, po pół godziny się schowało i zaczęło standardowo padać).

Mieszkam znów u pani Dale, taj samej co na początku października. Przedwczoraj opowiedziała mi o swojej pracy magisterskiej z filozofii sztuki wideo. Ciekawy stuff, zwłaszcza że jak wiadomo Jacu się w filmie ostatnio, ę-ą, obraca. Dziś uciąłem kolejną ze dwugodzinną pogadankę z Markiem Woodsem (świeżo upieczony doktor i pracownik uczelni, Amerykanin): coś tam lingwistyka, coś tam odżywianie się, coś tam kariery w filmie, coś tam cholerni Walijczycy, coś tam dojrzewanie w Ohio, coś tam uniwersytety w kraju i na świecie itp., słowem: prawdziwy jarmark cudów.

Niestety dowiedziałem się (to właściwie stety), że „projekt magisterski” robi się tu od marca przez całe lato i oddaje na początku października, a potem jeszcze w listopadzie jest obrona. No i jak ja teraz zrobię Warszawską Jesień 2008? :-( Chyba że skończę wszystko do czerwca, ale to ponoć ciężko. Zwłaszcza że nie mam póki co bladego pojęcia czym konkretnie chciałbym się zająć, a bez tego raczej nie zacznę... Właśnie: jakieś pomysły?

Będę się na 98% wprowadzał na dniach do akademika i mieszkał ze studentami pierwszego roku, czyli 19-latkami :-) Byłem już u jednych, całkiem sympatyczni się wydają. I wszyscy studiują na moim kampusie, może nareszcie nie będę mijał obcych mord na korytarzach... Poluję jeszcze na tańsze pokoje, które mogą się może zwolnić, ale jak wiadomo na ośmioro babka wróżyła...

A w przyszłości? Kontrakt w Bratysławie!

J.
Cardiff, 12-01-2008, 14:27

* - Jakby co, ten makaronis pochodzi jeszcze ze starych dobrych czasów dojazdów do Władysława IV ikarusami 280 na liniach 509 lub 362 w zależności od eskejpującego się.

PS.:


szkoła w Rhydyfelin


okolice szkoły w Rhydyfelin


kampus i jego wypełzła zawartość podczas testów przeciwpożarowych


kampus


kampus


kampus


na blokach


aukcja mięsa na bazarze


Warszawska Jesień czy Targówek?