12 stycznia 2008

Dwa miesiące w jednym! Jarmark cudów!

Hej hej! Cześć! Biorę głos! Witam Was tu, w moim kąciku! Mamy tu i piosenki, i teledyski, istny jarmark cudów!

Cholera, ostatni wpis był na początku listopada... Ale obiecuję że się streszczę. Bo na przykład do połowy grudnia działo się w zasadzie to samo co wcześniej :-P. Tyle że kurs zaczął przyspieszać i pod koniec miałem naprawdę sporo roboty. Trochę obróbki wideo, trochę budowy syntezatorów, trochę akustycznych testów w nowowybudowanych pomieszczeniach na kampusie, i pierwsza w życiu prezentacja na zajęciach po angielsku (uff, już po).

A, no i nowa praca. Od jakiejś połowy listopada raz w tygodniu chodziłem na trzy godziny do lokalnej szkoły w Rhydyfelin (proszę sobie wyguglać gdzie to) pomagać polskim dzieciom w czajeniu co się dzieje na lekcjach. Bowiem dopiero co osiedliły się wraz z rodzicami (kierowcami autobusów i tirów) w okolicy i, choć np. z chemii czy matematyki wiedzą sporo więcej od ich kolegów, to nie mają jak im tego powiedzieć. Nawiasem mówiąc fascynują mnie pozajęzykowe sposoby komunikacji, które dzieci rozwinęły przez te dwa miesiące od początku szkoły, oraz sposoby uczenia się angielskiego – z konieczności zupełnie inne niż te przez które sam przechodziłem. Praca nie opłacała się zbytnio pod względem finansowym, bo do trzech godzin w szkole musiałem dodać dwie na dojazd plus koszt biletu. Ale za to była ciekawa i satysfakcjonująca, a poza tym wybornie jest znów znaleźć się w szkole i usłyszeć „James, proszę natychmiast oddać mi telefon i zameldować się u derektorki” :-)

A, i jeszcze jedna praca! Również od połowy listopada co tydzień jeździłem do kurortu golfowego w Newport (wygugl prosz), to się catering po polsku nazywa. Są tam siedząco-tańczące imprezy na kilkaset osób, i 20-30 mnie podobnych studentów. Sympatycznie, bo jest z kim pogadać, i nie frustruje się czoek że w sobotę wieczorem siedzi sam w domu.

Jeszcze tylko koncert Madness w CIA (Cardiff International Arena) z saksofonistą latającym pod sufitem, oraz erazmusowa wigilia u koleżanek koleżanek, i wreszcie eskejpowałem* się stąd na trzy i pół tygodnia („No ho ho ho ho ho ho ho! To nie tak mało! Brawo!”), podczas których zapewne większość z Was mnie widziała...

W Warszawie było super pod każdym względem, dawno takich fajnych świąt żem nie miał. Oprócz spotkań z rodziną i Anuszką i tabunem przyjaciół udało się z Bartendersami nakręcić teledysk, który, jak dobrze pójdzie, niedługo będzie się pojawiał 20 razy dziennie w emtiwí.

No ale przyszedł styczeń i trzeba było się zawijać z powrotem. W samolotach spiąłem zwieracze i napisałem sporą część referatu, który miał być gotowy na za trzy dni (i dzięki temu był). Potem niekończąca się jazda po Londynie kilkoma pociągami, które nawet nie wiadomo gdzie jadą bo nic za oknami nie widać, ale zakończona znów wspominaniem starych dobrych czasów u Lilii.

W Cardiff poczułem się całkiem miło – pierwszy raz wyjechałem gdzieś za granicę do miejsca które dobrze znam. Znane twarze życzą szczęśliwego nowego roku, świeci słońce (no dobra, po pół godziny się schowało i zaczęło standardowo padać).

Mieszkam znów u pani Dale, taj samej co na początku października. Przedwczoraj opowiedziała mi o swojej pracy magisterskiej z filozofii sztuki wideo. Ciekawy stuff, zwłaszcza że jak wiadomo Jacu się w filmie ostatnio, ę-ą, obraca. Dziś uciąłem kolejną ze dwugodzinną pogadankę z Markiem Woodsem (świeżo upieczony doktor i pracownik uczelni, Amerykanin): coś tam lingwistyka, coś tam odżywianie się, coś tam kariery w filmie, coś tam cholerni Walijczycy, coś tam dojrzewanie w Ohio, coś tam uniwersytety w kraju i na świecie itp., słowem: prawdziwy jarmark cudów.

Niestety dowiedziałem się (to właściwie stety), że „projekt magisterski” robi się tu od marca przez całe lato i oddaje na początku października, a potem jeszcze w listopadzie jest obrona. No i jak ja teraz zrobię Warszawską Jesień 2008? :-( Chyba że skończę wszystko do czerwca, ale to ponoć ciężko. Zwłaszcza że nie mam póki co bladego pojęcia czym konkretnie chciałbym się zająć, a bez tego raczej nie zacznę... Właśnie: jakieś pomysły?

Będę się na 98% wprowadzał na dniach do akademika i mieszkał ze studentami pierwszego roku, czyli 19-latkami :-) Byłem już u jednych, całkiem sympatyczni się wydają. I wszyscy studiują na moim kampusie, może nareszcie nie będę mijał obcych mord na korytarzach... Poluję jeszcze na tańsze pokoje, które mogą się może zwolnić, ale jak wiadomo na ośmioro babka wróżyła...

A w przyszłości? Kontrakt w Bratysławie!

J.
Cardiff, 12-01-2008, 14:27

* - Jakby co, ten makaronis pochodzi jeszcze ze starych dobrych czasów dojazdów do Władysława IV ikarusami 280 na liniach 509 lub 362 w zależności od eskejpującego się.

PS.:


szkoła w Rhydyfelin


okolice szkoły w Rhydyfelin


kampus i jego wypełzła zawartość podczas testów przeciwpożarowych


kampus


kampus


kampus


na blokach


aukcja mięsa na bazarze


Warszawska Jesień czy Targówek?

Brak komentarzy: